Niekrótka relacja z epickich zawodów!
Prawie dwustu zawodników, fluorescencyjne makijaże, sceneria UV, konkurs skoków i nieoczekiwana wizyta Tomasa Hubera. To tylko szybki skrót tego co działo się na zawodach w Groto we Wrocławiu.
Pierwsze urodziny i rocznica działalności Bulderowni Groto były głównym powodem całego poruszenia. Sobota rozpoczęła się bardzo intensywnie, bo już o godz. 10.00 wystartowała rywalizacja dla dzieci i młodzieży – Piccolo Grotto. Najmłodsi przez kilka godzin nie mogli oderwać się od baldów.
Później odbyły się zapowiadające duże emocje dwie rundy eliminacji w kategorii open. Wieczorny finał to już było prawdziwy „show” dla zawodników i organizatorów. Po niezwykłej pracy obsady routesetterskiej przygasły światła hali i zapaliły się lampy UV. Rozpoczęła się widowiskowa rywalizacja zawodników –Grande Grotto w ultrafiolecie.
Kto? Z kim? Jak? I po co? Zrelacjonuje szalony konferansjer Tomek Kadej Kazimierski:
W dzisiejszych czasach przedrostek naj- ‚najczęściej’ używany jest w TV, by zdeklasować przeciwników. Dlatego żadne z tych słów teraz tu nie padnie, jednak przymiotniki mające z natury charakter bombastyczny już owszem. Byłem świadkiem zawodów (a za tymi nie przepadam), w których sam żałowałem, że nie wziąłem udziału.
No właśnie, zawody to czas sporych emocji, sztywnych zasad i ich przestrzegania, konfrontacji z innymi tu i teraz. Potu, pyłu z magnezji i nierzadko kontuzji związanych z ułańską fantazją i dopingiem będącym motorem kontuzjogennej machiny. Pierwsze urodzinowe zawody na Groto nosiły znamiona potyczki z alegorycznym smokiem o 25 głowach. Tylko tutaj osamotniony Dratewka zastąpiony został grupą śmiałków, którzy wspólnie opracowywali, jak dobrać się do poszczególnych jego części. Zarówno dziewczyny, jak i chłopcy działali zespołowo bawiąc się w tych zmaganiach niesamowicie, co można było zauważyć na uśmiechniętych twarzach, nawet śmiałków należących do pokonanych.
W dużej mierze przyczynił się do tego nietuzinkowy klimat miejsca, o który dba w szczegółach sam właściciel, oprawa muzyczna oraz domowe kulinaria Olka Lolka. Nie można oczywiście zapomnieć o obsadzie routesetterskiej: Michał Jędrzejewski, Tomasz Radlak, Jan Gałek oraz głównodowodzący Tomek Oleksy. Dzięki ich niezwykłym umiejętnościom mogliśmy w efekcie podziwiać przystawki na miarę labiryntu Minotaura.
Innowacją finału była formuła ‚wszyscy na jednego na Ibizie’: wymalowani farbami fluorescencyjnymi finaliści próbowali wspólnie kolejne bouldery oddając po jednej próbie w kolejności ustalonej po eliminacjach (zaczynając od zawodnika z najsłabszym wynikiem) i tak do bólu aż do osiągnięcia TOPu w czasie 15 minut. Dzięki takiej formule, finałowa rozgrywka przypominała bardziej wspólne wspinanie w skałkach. Wzajemny doping i znajdowanie patentów zjednoczyło wszystkich.
Najwyraźniej sława wrocławskiego Groto i szykowanej epickiej imprezy rozniosła się szerzej niż odważyliśmy się sięgać wzrokiem, bo sprowadziła do naszych drzwi na krótką przedfinałową obczajkę nawet samego Thomasa Hubera! Obecność Mistrza we własnej osobie dodatkowo zmotywowała bohaterów wieczoru.
Nieprawdopodobnym zacięciem jak i kunsztem wspinaczkowym wykazały się wszystkie zawodniczki w finale, jednak najlepsze właśnie w tym miejscu i w tym czasie były:
- Elena Yarova
- Maja Rudka
- Karina Mirosław.
U panów sytuacja była bardzo podobna. Siła, techniczne know-how, ale i zażartość w dążeniu do celu u wszystkich zawodników sięgały zenitu. Jednak cytując MacLeoda z filmu Highlander ‚There can be only one’ i był nim Roman Batsenko.
Podium przedstawia się następująco:
- Roman Batsenko
- Adam Mach
- Marcin Żwir
Choć to zawody to nie wyniki były najważniejsze (miało być bez naj-). Ważne było spotkanie ludzi z różnych miast, o różnym stopniu zaawansowania wspinaczkowego, różnych wyznań i narodowości, którzy w niesłychanej atmosferze mówili jednym językiem – językiem ruchu – wspinaczkowym esperanto i TO jest dobra zmiana.
Tomasz Kadej Kazimierski