Grande Grotto vol. 3
Grande znaczy Wielki.
Wielkie emocje na 3. urodziny Groto.
Na zwanej potocznie przez wrocławian „Grotce” już od pierwszej edycji urodzinowych zawodów Grande Grotto trwa pojedynek. Nie „dobra ze złem” czy „nowego ze starym”, ale sportowego ciśnienia, formuły, przepisów, zasad fair play z polotem, fantazją, zabawą i galopującą wyobraźnią samego właściciela. No bo jak tu zrobić zawody, w których a) każdy się powspina, ale routesetterzy będą mogli rozwinąć swoje wielkie skrzydła, b) finał będzie inny niż wszystkie, ale jednocześnie sprawiedliwy tak, by żaden finalista nie będzie czuł się pokrzywdzony, c) emocje sięgną zenitu, ale zamiast pary w gwizdek otrzymamy libację, z której nikt nie wyjdzie wcześniej niż o 03:00…? Dywagacje, pertraktacje, rozmowy przy okrągłym stole trwają już od grudnia, zeszyt z notatkami pęka w szwach, a telefon dzwoni coraz częściej. Za zawodami na Groto stoi bowiem mocny, gotowy do akcji zespół, który już nie raz – a zwłaszcza w tym roku – pokazał, jak niewiele czasem potrzeba, by przekuć niewinny pomysł w imprezę, o której będzie się mówić jeszcze bardzo długo.
Doroczna celebracja na Groto z każdą edycją przyciąga coraz więcej uczestników (w tym roku aż 260 istnień!!!). Dużą zasługę ma w tym bez wątpienia luźna formuła eliminacji, w ramach której równolegle rywalizują kategoria LIGHT kicająca na baldach od 5A do 7A max i grupa PRO walcząca na 25 problemach od 6B do nawet 8A o wieczorne miejsce w finale. Za przygotowanie tegorocznego toru przeszkód odpowiedzialny był zespół, który można by opisać mianem „polsko-francuskiego kolektywu kryminalistów routesettingu”. Znany ze swojego zamiłowania do upiornych slabów i torturujących całe ciało przewieszeń Aleksander Romanowski w roli Capo wspomagany był przez powalającego koordynacyjnymi ciosami Michała Jędrzejewskiego i rezydującego obecnie w Bordeaux Andrzeja Musiała, o którym można powiedzieć, że nasiąknął już mocno wszystkim, co najokrutniejsze we francuskiej szkole kręcenia. Jakie zatem były eliminacje? Dość trudne. Kropka. Jednak ich trudność nie polegała na zapięciu na pyłku od magnezji i przyciągnięciu biodra do nadgarstka, a na wymuszeniu na ciele ruchów, od których skutecznie odzwyczaja nas codzienny komercyjny setting. Z tym zadaniem w kategorii LIGHT najlepiej poradzili sobie Valeriia Sypchenko i Wojciech Golubiński. Z kategorii PRO, lżejsi o dobre kilka warstw naskórka, do finału awansowali zarówno rodzimi pewniacy, jak i goście z zagranicy. U pań były to Niezgoda Roksana, Magdalena Suder, Jadwiga Szkatuła, Tania Zaiets, Lera Mishchenko i Daria Nesterenko. Wśród panów z kolei najlepiej spisali się Mykola Silvych, Paweł Pietrzak, Oskar Pławszewski, Arek Smaga, Piotrek Czarnecki, Adam Mach i Yevhen Tkachenko.
Kto miał już okazję oglądać któryś z finałów Grande Grotto ten wie, że jest o co walczyć w eliminacjach. Półmrok złamany światłami i akcentami UV, dobry bit i krzyki Kadeja tworzą niepowtarzalną oprawę tego, co najważniejsze – sportowego widowiska, w którym zamysły routesetterów ścierają się z zapasami siły i inwencją głodnych zwycięstwa zawodników. Tegoroczna formuła przewidywała 10-minutowe grupowe zmagania typu „zajazd” na każdym z czterech finałowych boulderów. Pierwszą próbę każdy startujący wykonywał flashem ze strefy, potem walka toczyła się już wspólnie przy zachowaniu kolejności startu. Dopracowywane razem patenty i team motivation nierzadko doprowadzały do tzw. otwarcia worka z przejściami – pierwszego topu pociągającego za sobą kolejne udane próby rywali. Zasady te ograniczają także routesetterską bojaźliwość pozwalając chwytowym bezkarnie rzucać większą rękawicę aniżeli odważyliby się w standardowym formacie zawodów boulderowych. I tak, już finałowym „jedynkom” nieco dalej było do klasycznych rozbiegówek. U panów – kompresyjny start i siłowy koniec w przewieszeniu, u pań – ugniatanie niewygodnych ścisków przyprawiające korpus i mięśnie głębokie o lekkie konwulsje. Zwycięsko z pierwszego starcia wychodzą Magda, Jadzia i Tania, u panów nie topują jedynie wyraźnie zmęczony eliminacjami Adam Mach i Piotrek „Skręcik” Czarnecki, którego na paczkach mocno stopuje brak mobilności w strzaskanym niegdyś nadgarstku.
Biegnące obok siebie dwójki to u panów atletyczne przechwyty po świeżutkich obłych ściskach – czy też, powtarzając za Kadejem, balonikach – od X-Culta z nieco nieoczywistym ostatnim dynamicznym ruchem. Jego trajektorię od strzału odczytuje jedynie Oskar Pławszewski i dość zaskakująco żaden z kolegów nie podąża w jego ślady ani w drugiej, ani w kolejnych próbach, mimo bliskich powitań z gąską. Panie do pokonania mają kancik po dużych śmigłach – trochę dobrych, trochę nie. To, co wydawać by się mogło rajdem od lewej do prawej, okazuje się być naszpikowane trikowymi podhaczkami i pracą z własnym środkiem ciężkości. Niestety z topem o włos mija się Lera, a Roksana zalicza kontuzję uniemożliwiającą jej dalsze wspinanie.
Zarówno u kobiet, jak i mężczyzn propozycje numer trzy nabrały charakteru rozstrzygającego. To właśnie na tym baldzie ku rozpaczy tłumu po całości wykłada się prowadzący stawkę faworyt gospodarzy Oskar Pławszewski. Mimo długiego odpoczynku po poprzednim problemie lokalnemu bohaterowi niejednych zawodów nie udaje się ustrzelić nawet bonusa, co w świetle nowych przepisów przedkładających bonus nad próby na top ma dla niego katastrofalne skutki. Powalający zapas pokazuje za to Skręcik, który wypina się na zamysł chwytowych i gardząc płynnym koordynacyjnym przechwytem bezlitośnie dzieli go na pół, sklejając statyczne dociągnięcie z lekkim, mniej loteryjnym „pac”. Zachęceni sukcesem kolegi Arek, Mykola i Yevhen przedzierają się do topu w kolejnej próbie. W tym czasie dziewczyny uporawszy się z przyjemną banieczką walczą z zabójczą mantlą przyprawiając widownię o psychosomatyczny ból kolan i bioder. Wygibasy nie są w stanie zatrzymać Jadzi Szkatuły, która niesiona rykiem tłumu przypieczętowuje swoje pierwsze zwycięstwo w historii Grande Grotto. Pomimo zaawansowanych prób jej koleżanki muszą zadowolić się jedynie bonusem.
Ostatnie problematy to wisienki na torcie idealnie rozegranego finału. Yevhen Tkachenko bez mrugnięcia okiem pokonuje trendy-settingowy start i z nieco przykiszonej pozycji z chirurgiczną precyzją składa się do ostatniego ruchu. Pewnie utrzymany top daje nadzieję reszcie stawki. Pomacać go przez regulaminowe trzy sekundy mają okazję również Pawełek Pietrzak, Mykola Silvych, Arek Smaga i Oski. U dziewczyn za to zagadka. Estetycznie rzucone na ścianę trójkątne paczki wodzą finalistki za nos i zbyt mocno kuszą je do poddania się damskim wspinaczkowym odruchom bezwarunkowym typu szpagat. Naturalna jest bowiem sytuacja, w której to, co dla panów wydaje się kilometrowym dystansem, paniom kojarzy się co najwyżej z koniecznością zrobienia nieco większego kroku. W konsekwencji z właściwą sobie gracją i elegancją ulegały one wewnętrznemu przeświadczeniu, że i na tym boulderze szpagat okaże się kluczem do sukcesu. Widowiskowa i imponująca gibkość ma jednak także swoją ciemną stronę. Boleśnie doświadczony niegdyś podobną sytuacją Michał Jędrzejewski przewidział oczywiście próbę aplikacji tego typu rozwiązań i podwójnie postarał się, by ciężko było się z takiej pozycji wykaraskać. Dopiero przedłużony czas rundy i podpowiedzi z offu skłoniły zawodniczki do wypróbowania patentów „jak chwytowy przykazał”, co zaowocowało lawiną topów. Tylko młodziutka Lera, walcząca jak lwica od pierwszej wstawki wieczoru, pozostaje bezradna w obliczu rosnącego zmęczenia. Zarwane przez Olka, Michała i Andrzeja noce, regularnie windowany kofeiną poziom energetyczny organizatorów oraz oczywiście nadludzki wysiłek startujących doprowadziły nas ostatecznie do następujących rozstrzygnięć:
Kobiety / PRO
- Jadwiga Szkatuła
- Magdalena Suder
- Tania Zaiets
- Daria Nesterenko
- Lera Mishchenko
- Roksana Niezgoda
Mężczyźni / PRO
- Yevhen Tkachenko
- Arkadiusz Smaga
- Mykola Silvych
- Oskar Pławszewski
- Paweł Pietrzak
- Piotrek Czarnecki
- Adam Mach
Kobiety / LIGHT
- Sypchenko Valeriia
- Poszytek Ola
- Abram Marlena
Mężczyźni / LIGHT
- Wojciech Golubiński
- Oboza Błażej
- Kuznetsov Valentyn
Jeśli tamtego dnia odniosłeś/odniosłaś wrażenie, że na Groto zawody są jedynie dobrym pretekstem do hucznej imprezy po, to chyba nie będziemy temu jakoś specjalnie zaprzeczać. Trzecie urodziny to najwyższy czas, by wprowadzić nową jakość również na tym polu. Oprócz strefy chill out z sążnymi tostami serwowanymi przez Tost Truck miejsce miała rzecz dla nas przełomowa i szeroko otwierająca organizatorski umysł: na gościnne występy zgodził się wrocławski reggae’owy zespół The Messengers, który swoimi kojącymi dźwiękami ostudził nieco finałowe emocje i wprawił publiczność w radosne gibanie. I tak możemy ogłosić, że naszą nową świecką tradycją stała się muzyka na żywo, z którą – umówmy się – nie może konkurować nawet najlepiej przygotowana playlista na jutubie. Reszty wieczoru nie wypada relacjonować, bo w przypadku After Party to, co dzieje się na Grotce, zostaje na Grotce 😉 Jesteś ciekawy? Wbijaj za rok!
W imieniu ekipy Bulderowni Groto,
Monika Młodecka
Sponsor Główny: SKALNIK
Partnerzy: 9Up Camp, Heartbeat, Artisans Idea, Berserk, Oshee, Red Bull,
Patronat medialny: wspinanie.pl oraz climb.pl